Bolesna i nieunikniona lekcja życia, a jednocześnie najlepsza trampolina do zmian. Choć samo doświadczenie kryzysu jest nieprzyjemne, po czasie potrafimy docenić jego transformującą moc. Jak go przetrwać i skorzystać z dobra, które nam przyniósł?
Kryzys jest jak przestawienie zwrotnicy. Przekierowuje nas z zastałego toru życia w nowe kierunki. Nakazuje porzucić kontrolę, wyrywa ze schematów. Choć czas, kiedy trwa, nie należy do przyjemnych, jeśli tylko go świadomie przetrwamy, wskoczymy na wyższy poziom egzystencji: lżejsze, silniejsze, z nową wiedzą na temat siebie samych i wzbogacającym doświadczeniem. To właśnie kryzysy i to, jak sobie z nimi poradziłyśmy, przyczyniają się do budowania naszej mądrości życiowej. To one tworzą podwaliny pod naszą osobistą moc.
Kryzysy rozwojowe – droga do naszej mocy
Choć nieodłączną częścią każdego kryzysu jest konieczność porzucenia kontroli, niektóre z nich da się przewidzieć. W życiu każdej z nas pojawiają się bowiem kryzysy rozwojowe. Ukończenie szkoły, początek pracy, urodzenie dziecka, kryzys wieku średniego czy ten związany z menopauzą są naturalnymi etapami życia. Nie ma nic dziwnego w tym, że zmiany budzą w nas lęk egzystencjalny i stawiają przed pytaniami dokąd prowadzi nas życie. Tego typu kryzysy są nam jednak potrzebne na drabinie rozwoju. Bez nich nie ruszymy dalej.
Kryzys wieku średniego, a może przebudzenie?
Wiele z nas doświadcza kryzysu w okolicach czterdziestki. To osławiony kryzys wieku średniego, który w stereotypowym postrzeganiu każe mężczyznom kupować sportowe samochody i porzucać rodziny. A jak objawia się on u kobiet? Wiele z nas zaczyna wtedy czuć, że nie chce już żyć takim życiem, jak do tej pory, określonym przez cudze potrzeby i oczekiwania. Mamy ochotę tupnąć nogą, krzyknąć, że teraz my, teraz nasza kolej. Czasem musi być z nami naprawdę źle, byśmy zrozumiały, że nie jesteśmy w stanie dłużej funkcjonować w stary sposób i zawalczyły o siebie. Bardzo często ruszamy wtedy na psychoterapię. Zyskujemy samoświadomość. Przybliżamy się do prawdy o samych sobie, ale też swoich marzeniach. Zmieniamy się. Zaczynamy słyszeć to od najbliższych, niezadowolonych, że nie mają już dawnych nas. Stawiamy granice. Rzucamy pracę albo męża. Dokonujemy rewolucji. Pozostaje pytanie – czy to rzeczywiście kryzys, czy może przebudzenie?
Często kryzys wieku średniego wyzwala tłumiona przez lata złość i niezgoda na to, by nasze życie wyglądało jak do tej pory. Nie chcemy już odbijać się w oczach innych, szukać aprobaty na zewnątrz. Mamy dość tego, jak traktowane jest nasze ciało. Chcemy o nim same decydować. Znamy siebie na tyle, by wiedzieć, co jest dla nas dobre. Zaczynamy mówić „nie”. Społeczeństwo uważa, że jesteśmy harde. A my dzięki kryzysowi zaczynamy być sobą.
Kryzys może być szansą
Są jednak także kryzysy, które nie mają związku z naturalnymi etapami życia. Katastrofy, dramaty, wypadki, choroby, zdrady… Świat skonstruowany jest tak, że ich również nie sposób uniknąć, a jednocześnie – nie sposób przewidzieć. Chciałybyśmy, by tego typu sprawy nas nie spotkały, ale nie jest to możliwe. Im prędzej to sobie uświadomimy, tym bardziej świadomie będziemy w stanie przez nie przejść. Dobra wiadomość jest taka, że każdy kolejny kryzys buduje w nas poczucie sprawczości i świadomości, że jesteśmy w stanie sobie poradzić, choćby nie wiem co. Można na niego popatrzeć jak na szansę. Być może nigdy nie zmieniłybyśmy naszego życia zawodowego, gdyby nie utrata pracy i do emerytury tkwiłybyśmy na nudnej, kiepsko opłacanej, za to „bezpiecznej” posadzie. Kryzys wymusza na nas zmiany, gdy łagodniejsze naprowadzanie nas na nie przez życie nie przyniosło rezultatu. Przybliża do tego, co jest w naszym życiu ważne. Zmusza do zadawania sobie pytań: czy żyję tak, jak chcę, czy może spełniam oczekiwania innych? Czego pragnę? Co w mojej codzienności już przestało działać? Czego żałuję? Czego nie chcę żałować? Motywuje do działania.
Za co podziękujesz kryzysowi?
Kryzys pozwala nam zrozumieć, że to, co jest dla nas dobre, niekoniecznie musi być przyjemne. Związany z nim dyskomfort pozwala później łatwiej nawigować problemami w życiu. Możemy mu podziękować za przyspieszenie naszego rozwoju wewnętrznego. Dzięki niemu odkrywamy siebie i to, co jest dla nas ważne. A jednocześnie kryzys wskazuje nie tylko naszą moc do przezwyciężania przeciwieństw losu, ale i słabsze strony. To sprawia, że możemy nad nimi pracować. Przedefiniowuje nasze priorytety. Jest jak zdjęcie zasłony i zapalenie światła – nagle wiemy, czego pragniemy, a co jest w naszym życiu absolutnie zbędne. Kryzys poprawia też naszą rezyliencję – bo każde kolejne trudne doświadczenie, które udało nam się przetrwać, zwiększa naszą odporność psychiczną. Często też budzi naszą kreatywność i ułatwia nam wpadanie na niesztampowe rozwiązania, które w stabilnym, zwyczajnym życiu nie miałyby szansy się pojawić. Pozwala uwolnić się od tego, co nas ogranicza, także toksycznych relacji. Buduje wiarę w siebie i własną sprawczość. Pomaga w praktyce wdzięczności. Dzięki niemu doceniamy codzienne chwile i zaczynamy rozumieć, że prawdopodobnie mamy już wszystko, by być szczęśliwe. I choć samo doświadczenie kryzysu nie należy do przyjemnych, warto go potraktować jak szansę i obietnicę, że będzie lepiej.
Kryzysowa samopomoc – jak dbać o siebie w kryzysie
Czy to doświadczenie może być jednak choć trochę łatwiejsze? Jeśli kryzys trwa w najlepsze, zaopiekujmy się sobą. Z dużą dawką czułości i wyrozumiałości! Codziennie zadajmy sobie pytanie, jak się czujemy. Sięgnijmy po metody, które podnoszą nam nastrój albo pozwalają się wyciszyć. Może będzie to długi spacer, sesja jogi albo gorąca kąpiel z pachnącymi olejkami? Takie małe, codzienne rytuały nie sprawią oczywiście, że przyczyna kryzysu zniknie. Pozwolą za to łatwiej go przejść, z miłością wobec siebie. Gdy przez nasze życie przechodzi tornado, możemy czuć się zmęczone i mało produktywne. Są duże szanse, że spadnie nam koncentracja, a może i motywacja do pracy. Możemy przeżywać różne emocje: od smutku po złość. Ruszamy do działania, by chwilę później zalec na kanapie w stanie zamrożenia. Tego typu stany są normalne: to naturalne reakcje naszego mózgu, które mają nas przestawić na nowe tory funkcjonowania. Warto nie odcinać się od tego, co się wówczas z nami dzieje. Pełne przeżycie emocji przyniesie nam więcej korzyści niż udawanie, że wszystko jest ok. Czasami naprawdę nie jest ok i nie ma co wmawiać sobie, że jest inaczej. Zamiast się za to obwiniać i wywierać na siebie presję, podejdźmy do siebie jak do małego dziecka, które bardzo kochamy. Prawdopodobnie potrzebujemy utulenia i zapewnienia, że przez to przejdziemy, że nie jesteśmy w tym same. Gdy mamy ochotę płakać, płaczmy. Jeśli buzuje w nas złość, pokrzyczmy w poduszkę albo podczas spaceru w lesie. Są szanse, że po takiej sesji poczujemy więcej lekkości. A może potrzebujemy się wyspać albo przytulić? Zapewnijmy to sobie (i tak, jesteśmy w stanie utulić same siebie poprzez uważne leżenie z dłońmi na sercu i brzuchu – sprawdź!). Jeśli zaś kryzys trwa i nie widzimy drogi wyjścia, warto skontaktować się ze specjalistą, psychoterapeutą lub psychiatrą, który pomoże nam zobaczyć światełko w tunelu.
Moc ukryta w kryzysie
Niechciane lekcje naprawdę mogą być dla nas najlepszą sprężyną rozwoju. Są duże szanse, że za jakiś czas będziemy w stanie za nie podziękować. Doceńmy swoją siłę i wytrwałość. Zobaczmy, jaką mamy w sobie moc do przezwyciężania trudności, jaką sprawczość. Każdy kryzys uczy czegoś nowego. Warto mu podziękować za ten przyspieszony kurs wytrwałości i determinacji.